Loading...

PRZEBIEG KATASTROFY


Obie łodzie miały pokonać ponad 7 km do Rowów, przez całe jezioro Gardno na jego przeciwny, północno-zachodni kraniec. Większa łódź holowała mniejszą na łańcuchu o długości zaledwie dwóch metrów, co uniemożliwiało wykonanie sprawnego zwrotu. Od początku przeciążone łodzie silnie się kołysały. W trakcie rejsu dziewczynki podniosły alarm, że większa łódź przecieka i pod ich nogami zbiera się woda. Zaraz potem stanął silnik i mechanik nie potrafił go uruchomić, a fale na jeziorze rozkołysały łodzie jeszcze bardziej. Przewoźnik i mechanik nie panowali nad sytuacją, próbowali wybierać wodę czerpakiem, a ich nerwowe rozmowy wywołały przerażenie dzieci. Przewoźnik zaczął przerzucać dziewczynki z przeciekającej motorówki do drugiej, mniejszej łodzi. Gdy przerzucił ich kilka, mniejsza łódź, gwałtownie przeciążona, nabrała wody całą szerokością burty i błyskawicznie się przewróciła, rufą uderzyła o dno, a podtrzymywany łańcuchem dziób pozostał na powierzchni: ostatnia z przenoszonych dziewczynek wylądowała już prosto w wodzie. Szarpnięcie tonącej łodzi, fale i miotanie się pasażerów spowodowały po chwili wywrócenie się do góry dnem większej, przeciekającej łodzi motorowej. Do wywrotki doszło już w znacznej odległości od brzegu, określanej orientacyjnie nawet na 2 km.
 
Na łodziach nie było środków ratunkowych. Z dziewczynek, wychowywanych w czasie okupacji i mieszkających w położonej z dala od wód Łodzi, prawie żadna nie umiała pływać. Jedynym punktem oparcia była przewrócona do góry dnem łódź z silnikiem. Dziewczynki usiłowały więc wczołgać się na tę łódź, na której schronienie znaleźli też obaj mężczyźni. Zofia Jackowska (wówczas Erdman), harcerka, która przy próbie przeniesienia jej do mniejszej łodzi wpadła od razu do wody, usłyszała na przewróconej łodzi od jednego z przewoźników, że przewrócona łódź też zatonie. Ponieważ dziewczynka trenowała pływanie sportowe postanowiła sama popłynąć do brzegu. W tym czasie liczne dziewczynki szamotały się w wodzie wokół wywróconej łodzi, usiłując się jej złapać, przy czym łapały się wzajemnie i odruchowo wciągały pod wodę. Inna z harcerek zachowała zimną krew i widząc, co się dzieje wokół łodzi, desperacko odpłynęła. Mimo, że w zasadzie nie umiała pływać, zdołała utrzymać się sama na wodzie i w ostatniej chwili, gdy już traciła oddech, została uratowana, choć potem przez długi czas chorowała.
 
Krzyki tonących niosły się po jeziorze i rybacy z Gardny Wielkiej natychmiast popłynęli na ratunek, biorąc wszelkie łodzie, jakie tylko znaleźli na brzegu. Jako jedną z pierwszych wyratowali Zofię Erdman, która przepłynęła sama znaczną część drogi do brzegu, a potem podejmowali z wody kolejne ofiary, dopóki starczyło miejsca w ich łodziach i transportowali je na brzeg. Tam zajmowali się nimi mieszkańcy Gardny Wielkiej, którzy przybyli na pomoc. W tym czasie nikt z ratujących nie znał zasad reanimacji – udzielający pomocy nie mieli pojęcia, jak przywrócić ofiarom oddech, a co zapewne pozwoliłoby ocalić więcej harcerek. Ostatecznie udało się uratować 15 dziewczynek, które utrzymały się na wodzie lub na przewróconej łodzi oraz przewoźnika i mechanika. Śmierć poniosły 4 dorosłe kobiety i 21 dziewcząt.
 
Zwłoki dwóch najmłodszych dziewczynek (bratanic nauczycielki) wyciągnęli rybacy z kabinki wraku łodzi motorowej, nurkując. Ocalałe pamiętały, że Eugenia Leszewska utonęła próbując wyciągnąć bratanice. Jezioro Gardno jest bardzo płytkie (maksymalna głębokość to zaledwie 2,6 m), toteż albo jeszcze w trakcie akcji ratunkowej, albo jeszcze tego samego dnia znaleziono ciała wszystkich ofiar. Podniesiono i sprowadzono na brzeg też obydwie przewrócone łodzie.